Takiego stanu spokoju już dawno nie czułam. Te spojrzenie na świat inaczej – jakbym narodziła się na nowo. Niby te same oczy, ale inne postrzeganie. Ta cisza w głowie taka nie do opisania. Łzy ze szczęścia cisnął się do oczu, że ja też mogę żyć lepiej. Bardziej jak zdrowa świat postrzegam i to jest piękne. Od dawna było to dla mnie nieosiągalne. Nie czuję się Bogiem, ale za to mogę inaczej zjednać sobie ludzi, nie czuję euforii, ale za to moja wesołość jest wyważona, nie mam rozchwiania, a za to stabilizację. Na to tak długo czekałam.
Pewnego dnia zrozumiałam, że nie jestem tą Klaudią, którą byłam przez wiele miesięcy czy lat, bo doszłam do stabilności. Bywa ona nudnawa, jakaś taka bez radości. Chcę tą wesołą Klaudię. Nie czuję się sobą. Z tego wszystkiego popadam w dół, ale nie jest to chorobowa depresja, a coś innego. Jest tak cicho w głowie, a takiej ciszy nie pamiętam już od wiek wieków. Nie wiedziałam, że tak można odczuwać życie. Powinnam się cieszyć? Owszem. To czemu jest coś nie tak? Bo nie umiem się w tej rzeczywistości odnaleźć. To jest nowe i dla mnie niespotykane. Terapeuta mówi, że potrzebuję czasu. Z tego wszystkiego dostaję lęków przez tym światem, w którym muszę żyć. Zostało mi zabrane moje chore koło ratunkowe w postaci myśli S (bo w razie czego zawsze było można odejść z tego świata, a nie to wszystko znosić). Czuję, że tu utknęłam i mam stawić czoła życiu. Teraz widzę ile mnie ominęło i ile mogłam przez tyle lat osiągnąć, gdyby nie choroba. Można by rzec: Skoro jest dobrze to o co Klaudio ci chodzi? Otóż… Jeżeli komuś przez tyle lat towarzyszą straszne myśli, życie tylko w swojej głowie i chwiejność nastrojów to ta cisza jest dziwna… Niby życie destrukcyjne, ale dla mnie bardziej znane. Coś mnie napędza do życia tu i teraz i planowania go, a ja się przyzwyczaiłam do radości z byle czego i ciągłego zagadywania ludzi. Bywały momenty, gdy to przycichało, ale nie pamiętam czasów, gdy byłam tak stabilna.
Wracając po pracy miałam ochotę kupić alkohol, by chociaż na chwilę powrócić do radości i rozchwiania, ale ze strachu przed kacem i większymi lękami odpuściłam sobie ten zakup, a zamiast tego kupiłam czekoladowe mleko w tubce, jestem nienormalna. Może chciałam poczuć smak dzieciństwa, bo to było mi znane? Zaczęłam czytać Harrego Pottera, a prawie każdy w moim wieku ma to już dawno za sobą, ale mnie ta fantastyczna opowieść ciekawi. Odnoszę wrażenie, że chcę odkryć świat na nowo i próbuję go nadrobić, a chociażby przeczytanie kilka rozdziałów książki to dla mnie wyczyn, co dla innych pewnie nic. Już w gimnazjum nie dałam rady czytać, więc jak miałam przeczytać Harrego Pottera? Nie mam aż takiej ochoty na zakupy i udało mi się już zaoszczędzić trochę pieniędzy. Patrząc na to wszystko to skłonna do łatwego wydawania pieniędzy byłam już 6 lat temu i myślałam, że już tak mam, a ewentualnie w stanach hipomanii jeszcze więcej kupowałam. Niektóre puzzle w szafie nadal czekają na ułożenie, kolorowanki antystresowe są nie wszystkie pokolorowane, kredki walają się po szufladach, farby niektóre zaschły, a książki nie są jeszcze do końca przeczytane. W ostatnich czasach wesołego rozchwiania chciałam kupić książkę z działu poezji, a teraz się tylko z tego śmieje, bo to nie mój dział do czytania.
Jaka naprawdę jestem? Na pewno nadal lubię ludzi i chętnie z nimi się spotykam, lubię rysować i czytać książki, a także mam wiele innych hobby tylko muszę najpierw oswoić się z nowym życiem, by móc cokolwiek robić. Ucieczka w rzeczy mi znane pozwala nieco przetrwać stan życia w nowym dla mnie świecie. Chociażby wyjście z koleżanką na pizze to już dla mnie coś bez lękowego. Dostałam nieco w twarz od życia, gdy zorientowałam się, że masa moich pomysłów i planów na życie była chorobowa. Wiem jedynie, że gdy hipomania wróci to ja chyba niełatwo z niej zrezygnuję. Ze względów chorobowych to wiadomo, że będę mówiła, że jestem zdrowa, ale też z długo wyczekiwanej tęsknoty za nią. Możliwe, że z czasem stabilność okaże się fajniejsza i nie będę chciała tego chorego stanu, bo poza euforią w manii występuje też niemożność usiedzenia w miejscu, wydawanie pieniędzy, itp. Tylko, że po upadku w dół dopiero to widać.
Przez niedawny epizod mieszany prawie umarłam. Już na początku grudnia miało mnie tu nie być, ale nie potrafiłam zostawić tutaj na ziemi swojego psa, bliskich i znajomych. Cierpieliby, a ja nie chciałam, by tak było, więc jak zawsze zgłosiłam się po pomoc. Zawalczyłam o siebie. Nie żałuję tego. Wiem, że z czasem przyzwyczaję się do nowej normalności (dla mnie normalnością była zawsze hipomania).